Trzeci raz z rzędu jesienią, chcieliśmy pochodzić trochę po Tatrach. Tym razem pierwszy raz pojechała z nami młodsza córka Alicja. Przy wcześniejszym planowaniu tras na poszczególne dni, były w planie 2 szczyty z wyższych partii gór. Niestety parę dni przed wyjazdem plany musieliśmy zmienić, z powodu obfitych opadów śniegu w górach. A, że sami nie mamy doświadczenia w chodzeniu zimą po wysokich górach, nie chcieliśmy ryzykować.
Dzień 1 / 24.09.2022 – Nosal
Tym razem, jeszcze przed zakwaterowaniem się w apartamencie (tak jak rok temu, w jednym ze znajdujących się w budynku na Kornela Makuszyńskiego 7 – bardzo dobra lokalizacja: na przeciw delikatesy, blisko biedronka, a przede wszystkim blisko nasz ulubiony bar mleczny) zaparkowaliśmy auto w okolicy skoczni, zmieniliśmy buty na trekkingowe i ruszyliśmy w kierunku wejścia na szlak na Nosala.
Wybraliśmy najkrótszą trasę, czyli tą samą co 2 lata temu, dlatego też miałem nie robić za dużo zdjęć, ale jak tu się oprzeć jak widoki były przepiękne.
Dzień 2 / 25.09.2022 – Dolina Chochołowska + Grześ (+ Rakoń)
Chwilę po godz. 8 byliśmy już na parkingu przy wejściu do Doliny Chochowskiej. Pierwszy odcinek, by zaoszczędzić trochę czasu, przejechaliśmy tzw. kolejką „Rakoń”. Drugą cześć trasy do schroniska, pokonaliśmy już na pieszo.
Dwa lata temu, jak wchodziliśmy do schroniska była taka mgła, że nie było widać z tego miejsca(zdjęcie powyżej) budynku. W schronisku zrobiliśmy sobie krótką przerwę, po czym ruszyliśmy żółtym szlakiem w dalszą drogę. Celem był szczyt Grześ o wysokości 1653 m n.p.m. z którego rozpościera się ładny widok na Tatry Zachodnie.
Część szlaku to droga, która została zbudowana na początku XIX w. i pełniła funkcję drogi górniczej – zwożono nią rudy żelaza z kopalni znajdującej się w stokach pobliskiego szczytu Bobrowca.
Kapliczka upamiętnia tragiczną śmierć Wojciecha Ratułowskiego, który zginął w tym miejscu 1.09.2011 roku. W tle Polana Chochołowska.
Po raczej monotonnej od schroniska trasie, w pewnym momencie po pokonaniu kolejnego ze wzniesień ukazuje się przepiękna panorama na tatrzańskie szczyty.
Droga ze schroniska na szczyt zajęła nam ok 2 godzin. Grześ ma 1653 m n.p.m. i położony jest w północnej grani Wołowca. Przez jego grzbiet przebiega granica polsko-słowacka. Nazwa szczytu pochodzi od góralskiego słowa „grześ” oznaczającego grzędę lub grzbiet. Na szczycie od 1992 roku stoi drewniany krzyż upamiętniający konspiracyjne spotkania działaczy polskich i słowackich odbywające się w latach osiemdziesiątych XX wieku.
Po odpoczynku na szczycie Grzesia, dziewczyny udały się w drogę powrotną do schroniska, a ja postanowiłem zdobyć jeszcze Rakoń, do którego było jeszcze ok godziny drogi. Jak się okazało niełatwej w zimowych warunkach. Najpierw przy zejściu z Grzesia, na szlaku błoto, a później miękki śnieg, gdzie czasem buty wpadały aż do kolan. Miałem nawet myśli by zawrócić, tym bardziej, że zbliżały się jakieś ciemne chmury.
Jednak udało się zdobyć Rakoń (1879 m), ale tu już nie odpoczywałem – szybkie selfie i krótki filmik (na którym jak widać na szczycie byłem sam) i ruszyłem w drogę powrotną tą samą trasą. Wcześniej rozważałem jeszcze pójście kawałek dalej w stronę Wołowca i zejście zielonym szlakiem, ale jak z daleka zobaczyłem jak tam jest stromo i niebezpieczne zrezygnowałem.
W schronisku czekały na mnie dziewczyny, grając w planszówki. Gdy porządnie ochłonąłem, ruszyliśmy spacerkiem w dalszą drogę powrotną, aż do samego parkingu.
Dzień 3 / 26.09.2022 – Dolina Kościeliska + Smreczyński Staw + Wąwóz Kraków
Dzień zapowiadał się pochmurny i deszczowy (niestety prognozy sprawdziły się) dlatego na ten dzień zaplanowaną mieliśmy dość lajtową trasę, a mianowicie przejście przez Dolinę Kościeliską, która położona jest w Tatrach Zachodnich i ma długość ok. 9 km.
Po drodze mija się ciekawą murowaną kapliczkę zwaną Zbójnicką, której wejścia strzegą dwie drewniane postacie – górnik oraz zbój. Polana Stare Kościeliska była w przeszłości osadą górniczą. W górnych częściach Doliny Kościeliskiej wydobywano rudy metali kolorowych już w XV w. Przy istniejącej osadzie górniczo-hutniczej wzniesiony został wg podania kościółek, od którego miała powstać nazwa „Kościeliska”. Na jego miejscu zbudowano ponoć obecną kapliczkę.
W przewężeniu Doliny Kościeliskiej, zwanym dawniej „Miedzy Krzesanice”, a obecnie Bramą Kraszewskiego, w 1897 roku umieszczono figurkę Matki Boskiej jako votum wdzięczności za uratowanie życia leśniczemu, który spadł w czasie usuwania drzewa ze szczytowej partii ścian.
Z głównej drogi postanowiliśmy skręcić do jaskini Mylnej, a przynajmniej do jej wejścia. Szlak do wejścia jest w miarę krótki (ok 10 min.) ale było mokro i ślisko, więc trzeba było uważać. Samej jaskini nie przeszliśmy, ale może przy następnej okazji to zrobimy.
Przemoknięci dotarliśmy do Schroniska PTTK na Hali Ornak, w którym zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek. Nazwa hali pochodzi od gwarowego określenia orła (w podhalańskiej gwarze oreł). Gdy już się rozgrzaliśmy, wróciliśmy mały kawałek drogi do rozwidlenia, gdzie czarny szlak prowadzi nad Smreczyński Staw i w tym kierunku też się udaliśmy. Do stawu jest ok 30 min. drogi, ale zdecydowanie warto go „zaliczyć”. Choć przy tej pogodzie nie dane nam było zobaczyć najwyższych szczytów znajdujących się za stawem.
Krzyż Pola – żelazny krzyż osadzony na kwarcytowym kamieniu. Pierwotny (drewniany) krzyż postawiony był w 1852 r. przez uczestników wycieczki studentów, prowadzonej przez profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego – Wincentego Pola. W połowie XIX wieku była tu mogiła, obecnie już niewidoczna. Według opowiadań góralskich była to mogiła młynarza króla Zygmunta I Starego, obrabowanego i zabitego przez zbójników. Młynarz, nie był zwykłym młynarzem od mąki, tylko młynarzem obsługującym młyn do mielenia kamieni i zajmującym się oddzielaniem złota, którego śladowe ilości kiedyś tu w Kościeliskim Potoku istniały.
W drodze powrotnej skręciliśmy do bardzo malowniczego miejsca jakim jest Wąwóz Kraków. W planie było zrobienie pętli, ale po dojściu do miejsca zwanego Rynkiem, w którym znajduje się wysoka drabinka, dziewczyny postanowiły zawrócić do głównej drogi. Ja poszedłem trudniejszą drogą, akurat za jakąś zorganizowaną grupą ze słowackim przewodnikiem. Po pokonaniu drabinki, czekał mnie krótki fragment wspinaczki z łańcuchami, a następnie przejście przez 37-metową jaskinię zwaną Smoczą Jamą. Fragment szlaku od drabinki do wyjścia z jaskini jest jednokierunkowy,
Dzień 4 / 27.09.2022 – Sarnia Skała
Rok temu jak weszliśmy na Sarnią Skałę bardzo wiało i byliśmy na niej przez krótką chwilę – relacja na Tatry 2021 cz.1. Podczas tego pobytu postanowiliśmy zrobić powtórkę, głównie dlatego, że tym razem była z nami Alicja, no i rok temu opuściliśmy wodospad Siklawica, na który trzeba było na końcu Dolnu Strążyskiej odbić na żółty szlak (do wodospadu jest ok 10 minut drogi).
Tego dnia po dość późnym obiedzie, pojechaliśmy jeszcze na termy do Bukowiny Tatrzańskiej zrelaksować się. Na basenach spędziliśmy ponad 3 godz, korzystając m.in. z wodnych masaży i faktycznie masaże pomogły – na drugi dzień nikogo nie bolały nogi. Czuliśmy się jakbyśmy dopiero co przyjechali do Zakopanego.
Dzień 5 / 28.09.2022 – Rusinowa Polana + Gęsia Szyja
Rok temu tak zachwyceni byliśmy Rusinową Polaną, że musieliśmy pokazać ją Alicji. Ale tak, by nie powtarzać tej samej trasy to zaplanowaliśmy dłuższą – z Rusinowej zielonym szlakiem na Gęsią Szyję, a następnie dalej zielonym przez Rówień Waksmundzką, aż do schroniska Murowaniec.
Z Zakopanego busem pojechaliśmy w kierunku Palenicy Białczańskiej, ale wysiedliśmy w Dolinie Filipka, skąd ruszyliśmy na szlak.
Po krótkim przystanku na Wiktorówkach, dotarliśmy na Rusinową Polanę, gdzie prócz pięknych widoków, czekało na nas stado owieczek. Na polanie zrobiliśmy kolejny odpoczynek wygrzewając się na słoneczku. My już wiedzieliśmy, co nas czeka w drodze na Gęsią Szyję – niby schody, ale to jest dość męczące podejście.
Na Gęsiej Szyi mocno wiało. Dalej poszliśmy zielonym szlakiem i po ok. 20 min. dotarliśmy do dużej polany położonej na wysokości 1400–1440 m n.p.m. zwanej jako Waksmundzka Rówień. Do schroniska czekała nas 2,5 godzinna droga. Jak się okazało niełatwa, bo mocno błotnista, fragmentami bardzo wąską ścieżką, było też kilka odcinków mocniejszych pod górkę.
Szliśmy prawie bez odpoczynku, chcieliśmy jak najszybciej dojść do schroniska Murowaniec, bo pogoda coś zaczynała się psuć. Nadal mocno wiało, co szczególnie niebezpieczne było, gdy przechodziliśmy przez suchy las, który znajdował się już niedaleko schroniska. Na szlaku od polany do Murowańca spotkaliśmy tylko ze 3-4 osoby.
W schronisku zrobiliśmy sobie w końcu długi odpoczynek na zupkę, grzańca, piwko. Przy okazji słyszeliśmy jak dwie dziewczyny (doświadczone w chodzeniu zimą po wysokich górach), które właśnie wróciły z górnych partii gór (chyba próbowały wejść na Przełęcz Krzyżne) opowiadały, że mimo, iż w pewnym momencie zrezygnowały z wejścia, to dzięki nim – dwóch innych turystów, zlokalizowało szlak i mogli bezpiecznie wrócić.
Schodząc z Murowańca do Kuźnic na rozwidleniu wybraliśmy niebieski szlak przez Boczań. Jak się okazało dużo ciekawszy, niż żółty (przez Dolinę Jaworzynki), którym rok temu wchodziliśmy na Kasprowy. Jak dochodziliśmy do Kuźnic zaczęło padać, także do centrum podjechaliśmy już busem.
Na ostatni dzień przed wyjazdem do domu, mieliśmy zaplanowaną jeszcze jedną krótką trasę, ale od rana mżyło. Także po śniadaniu ruszyliśmy bezpośrednio do domu.